Kęcki fotograf
Jak stałem się fotografem z Kęt, człowiekiem, który z lustrzanką przy oku poluje na ludzi.
Cześć! Jestem Adrian Kudłaty Szymalski. Fotograf z Kęt. I teraz, w tym momencie, w tej właśnie chwili, chciałbym Wam opowiedzieć o tym, jak w ogóle rozpocząłem moją monumentalną przygodę z fotografią i dlaczego tak bardzo jestem związany z Kętami – miastem, w którym wydarzyło się bardzo dużo ważnych dla mnie rzeczy.
Myślę, że warto wspomnieć pierwsze zdjęcia, które wykonałem moim Nikonem wiele lat temu, jeszcze kiedy byłem młodym i bardzo przystojnym mężczyzną (nie ukrywam tego jakże ważnego faktu. O tak! Moja twarz była niegdyś jak malunki samego Leonardo da Vinci. Piękna jak jutrzenka i boska niczym samo słońce. Dzisiaj już niestety tak nie jest. Lata lecą i do tego zapuściłem brodę. Dosyć konkretną zresztą, co dyskwalifikuje mnie w braniu udziału w Miss Polonia. No cóż, życie. Starzejemy się! Nie pozostaje nic innego, jak się z tym pogodzić).
Jednak wracając do tematu, bo się zacząłem niepotrzebnie rozwodzić nad moją twarzą – po co, pytam się, po co?
Na pierwszy rzut mojego fotograficznego oka od razu poszły Kęty i okolice z nimi związane.
W chwili, kiedy kupiłem moją pierwszą lustrzankę, nie mogłem się powstrzymać i od razu udałem się na wycieczkę, aby fotografować Kęty. A co dokładnie? Co najpierw wpadło mi w oko? Piękny kęcki Rynek, pomnik Jana Kantego, dobrze znane i lubiane kęckie Korty i Soła. Hmm, i co jeszcze? Czyżbym o czymś zapomniał? Aha! No tak! Swego czasu często bywałem na Dworcu Kolejowym w Kętach oraz jego bliźniaku, Dworcu w Kętach Podlesie.
O tak! To właśnie w Kętach wykonałem moje pierwsze zdjęcia i to w tym pięknym mieście rozpocząłem moją przygodę z fotografią. Wszystko zaczęło się od kęckiej Fotografii i jej aspektów. To tutaj stałem się fotografem z Kęt – człowiekiem, który z lustrzanką przy oku poluje na ludzi. Przynajmniej tak mnie kiedyś opisano w artykule, który ukazał się w Kęczaninie, kęckiej gazecie, która jest wydawana w całej gminie Kęty.
Ale zanim to wszystko się wydarzyło, musiało upłynąć wiele lat. Musiałem, że się tak wyrażę, dojrzeć do tego, aby zasłużyć na miano fotografa z Kęt. Kęckiego włóczykija z lustrzanką.
Mieszkam od dziecka w Nowej Wsi i jest mi tutaj dobrze, ale to z Kętami jestem związany dużo bardziej, chociaż mój dom rodzinny stoi na wsi. Moje serce należy zarówno do mojej wioski, jak i do tego małego miasteczka, na które od zarania dziejów spoglądają piękne Beskidy swym wielkim okiem.
W roku 1999 rozpocząłem naukę w Powiatowym Zespole Nr 10 Szkół Mechaniczno-Elektrycznych im. Mikołaja Kopernika w Kętach. To tam zawarłem pierwsze przyjaźnie i ciekawe znajomości, które przetrwały do dziś. To już w kęckim Koperniku, właśnie w nim pragnąłem zostać kęckim fotografem. To było moje marzenie i jeszcze wtedy nie wiedziałem, że będę na to musiał poczekać ładnych kilka lat. Już wtedy czułem zew fotografii i jej różnych aspektów. Niestety, jak to bywa w życiu, w tamtych czasach nie było mnie jeszcze stać na aparat i zakup sprzętu musiał zostać odłożony. I tak czas leciał nieubłaganie. Z roku na rok byłem coraz starszy. W końcu nastał rok 2004. Matura, zakończenie szkoły oraz obrona tytułu technika elektryka, lecz nadal daleko mi było do tego, aby stać się fotografem z Kęt – człowiekiem, który z lustrzanką przy oku poluje na ludzi.
Po technikum nastał burzliwy okres mojego życia, o którym tutaj wolę nie pisać, gdyż był to dla mnie czas, w którym życie dosłownie mnie sponiewierało, rzucając w każdą możliwą stronę. Byłem niczym łódź podczas sztormu, bez kapitana, załogi i kompasu. Jednak po tamtym okresie podniosłem się niczym Feniks z popiołów i zakup aparatu musiał stać się faktem. Jakoś tak, z życiem na bakier, dotrwałem do roku 2009 i zostałem zatrudniony w Grupie Kęty. W tamtym okresie była to praca marzeń i właśnie wtedy los się do mnie uśmiechnął. Stała praca to było coś, bo o pracę było ciężko w tamtych latach, zwłaszcza w Grupie Kęty. Kiedy mnie tam zatrudniono, nie wiedziałem jeszcze, że jestem jeden mały kroczek od tego, aby zacząć fotografowanie Kęt, okolic i ludzi.
Praca w Grupie Kęty, wielkiej firmie o ugruntowanej pozycji na rynku, sprawiła, że rozwinąłem skrzydła, jako fotograf, fotografik oraz artysta. Z pierwszych wypłat odłożyłem w końcu na mojego pierwszego Nikona. W końcu! Po niemal dziesięciu latach spełniło się moje marzenie. Miałem własny aparat fotograficzny. Za to ci dziękuję, Grupo Kęty. Gdyby nie ty, fotografowanie Kęt musiałbym odłożyć na kolejne lata.
Był maj. Słońce stało wysoko w zenicie. Właśnie skończyłem pierwsze zmiany. Czułem się szczęśliwy, bo to był dzień zakupu Nikona D3100. Po skończeniu zmiany udałem się na kęcki Dworzec PKP i pojechałem pociągiem do Bielska. To tam kupiłem aparat i wtedy wszystko się zaczęło. Tego dnia Kęty przyjęły nowego fotografa w swoje ramiona.
Potem, po zakupie Nikona, fotografowałem Kęty przez cały miesiąc. Chodziłem wszędzie, gdzie tylko się dało. Od kęckiego Rynku do Dworca PKP aż po stadion Hejnału, przez Sołę do Kęt Podlesie. Niestety, tutaj was muszę zmartwić, ale z tamtego okresu nie została mi już chyba żadna fotografia. To były początki i moje zdjęcia jeszcze wtedy nie były zbyt dobre, ale jak to mówią, trening czyni mistrza. Od tamtego czasu dosyć często można było spotkać w Kętach mało znanego jeszcze wtedy fotografa, który cały czas rozwijał skrzydła.
Po niemal roku od zakupu udało mi się nawiązać współpracę z Marcinem Hałatem, który był wtedy jeszcze redaktorem naczelnym portalu Nowa Wieś w gminie Kęty. To dla tego portalu robiłem zdjęcia przez wiele lat.
Wtedy też pod swoje skrzydła wziął mnie Dom Kultury w Kętach. To dla jego dyrekcji wykonałem moje pierwsze fotografie koncertowe i do tamtego czasu dosyć często fotografowałem kęckie koncerty – Dni Kęt, zakończenie lata oraz szereg innych imprez. Cały czas rozwijałem moje fotograficzne kęckie skrzydła.
Po koncertach zaczęła mnie fascynować fotografia uliczna. Pierwsze próby fotografowania w Kętach były bardzo trudne. Za bardzo się bałem podejść do ludzi. Miałem wrażenie, że jeśli podejdę, to zaczną na mnie od razu krzyczeć. Niejeden raz do domu wracałem z pustą kartą, bo nie mogłem znaleźć intymności, która jest potrzebna do tego typu fotografii. Uliczna fotografia Kęt za bardzo mnie przerażała, dopiero po dobrych kilku latach przełamałem się i dzisiaj wygląda to zupełnie inaczej, na pewno ciekawiej. Wracam z pełną kartą z kęckich ulic.
Potem przyszedł czas na Kęcką Grupę Fotograficzną Pryzmat, z którą do dzisiaj działamy. To tutaj, z tymi ludźmi, wymieniamy się doświadczeniem oraz pasją i ciągle razem robimy zdjęcia.
A co z fotografią ślubną, zapytacie. Jak to się zaczęło? Niestety albo stety, temat jest tak obszerny, że będę musiał poświęcić mu odrębny wpis, gdyż opowieść jest dosyć zajmująca. Ale jak na razie chciałem wam opowiedzieć, jak to się stało, że ktoś określił mnie mianem fotografa z Kęt, człowieka, który poluje na ludzi z lustrzanką przy oku.
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie. Adrian Kudłaty Szymalski, kęcki fotograf. Być może kiedyś spotkamy się na ulicach Kęt. Któż to wie, niezbadane są wyroki boskie. Pamiętajcie, gdy tylko zobaczycie dziwnego człowieka z brodą po pas i lustrzanką przy oku, to do razu do niego podejdźcie i zagadajcie. To będę na pewno ja – fotograf z Kęt, człowiek… no sami wiecie jaki. Ten, który poluje...